Canzona di ringraziamento - Salvatore Sciarrino
Czar na szczęście zadziałał.
Coś, co zdawało się skazane na zamrożenie w zawsze pustym kokonie własnego głosu, tym starym instrumencie wyczerpanym poszukiwaniem nowych brzmień, tym razem wyłaniało się zeń całkowicie odmienione. Wynalazek to wyzwanie. Przyznaję, przez lata nosiłem w sobie pragnienie, by flet przeobraził się w swojego nierozłącznego towarzysza z dawnych czasów, by stał się naraz fletem i bębnem, bębnem serca. Nie czułbym się jednak spełniony, gdybym przez całe życie nie gonił za marzeniem większym jeszcze – czynienia czarów z najprostszych rzeczy, najnieprzyjemniejszych brzmień, tych, które otaczają nas na co dzień i których już nie słyszymy. Nie był to jednak jedyny czar.
Na instrumencie monodycznym polifonia nie jest zauważalna, bo w niektórych punktach różnorodne emisje jakby od razu się stapiały. I jako że każdy rodzaj dźwięku ma swój czas wybrzmiewania, dźwięk rzeczywisty nakłada się na ogon poprzedniego – zjawisko jeszcze uwypuklone przez kontrastowe dynamiki.
Wziąwszy pod uwagę udane zakończenie, nie pozostawało mi nic innego, jak dziękować bóstwom. Czułem się nadto dłużnikiem Goffreda Petrassiego, który tyle razy okazywał mi sympatię i względy: pomyślałem, żeby to jemu zadedykować podziękowanie. Powołując się zaś na Beethovena, dawałem wciąż wyraz dawnej chorobie. Męki twórcze to wszak też rodzaj choroby, szczególnie jeśli jednako nie zważają na duszę. Pieśń ta jest konstrukcją geometryczną, opartą na paru dźwiękach pozostających w zawieszeniu dzięki czarom.
Melodia akompaniowana, zwrotkowa, polifoniczna i polirytmiczna, jedynie muzycznym wampirom zda się bezkrwista.
Salvatore Sciarrino